wtorek, 22 stycznia 2013

Zygmunt Frankiewicz wystawił Radnych!

Ten tekst proszę potraktować z pewnym przymrużeniem oka, bo jest komentarzem do publikacji, która ukazała się w portalu infogliwice.pl. Będzie to jednak uśmiech nieco gorzki.
 
frankiewicz-299x225
 
 
Autor tekstu o unieważnieniu przez Wojewodę uchwały Rady Miejskiej na temat płatnego parkowania, tak bardzo ucieszył się z dokumentów, do których „portal infogliwice.pl jako pierwszy dotarł” (co nadmieńmy nie było żadnym szczególnym sukcesem, bo zostały publicznie udostępnione), gdyż mógł w jego mniemaniu napisać, że „Radni poszli jednak o krok za daleko”. O dziwo się z nim zgadzam!
Radni zdecydowanie poszli o krok za daleko, bowiem uznali, że przygotowany przez Zygmunta Frankiewicza i jego kompetentnych urzędników i prawników regulamin będzie odpowiadał wszelkim wymogom. Znowu dali się zwieść retoryce, która w prawnikach pracujących dla UM każe widzieć tytanów paragrafu, a w urzędnikach nadludzi. Za mało było informacji Info-Postera, z których wynika jasno, że w Gliwicach zdarzają się nawet statuty spółek komunalnych, napisane z naruszeniem prawa, że nie wspomnę o łamaniu ustaw przy obsadzaniu stanowisk w radach nadzorczych? To wystarczające powody, aby co najmniej z dużą ostrożnością traktować to, co podsuwa Radzie Miejskiej Zygmunt Frankiewicz.
Jeśli chodzi o uchwałę parkingową, Pan Fedorczyk zdecydowanie się jednak pomylił. To prawda, że ze względu na to, że uchwała w części okazała się legislacyjnym bublem, nadzór prawny Wojewody ją zakwestionował. Stało się tak jednak dlatego, że eksperci przygotowujący uchwałę i regulamin okazali się najwyraźniej kiepskimi ekspertami. Rada Miejska jak widać, oprócz swoich obowiązków, będzie musiała zająć się także sprawdzaniem pod względem prawnym i merytorycznym tego, co podsuwa Zygmunt Frankiewicz. Dla podparcia tej konstatacji już wkrótce przedstawię kolejne argumenty.
Na koniec odrobina złośliwości. Pamiętam jak wielkie, bardzo medialne boje, toczył Zygmunt Frankiewicz o uchwałę o płatnym parkowaniu. Odsądzał od czci i wiary opozycję, krytykował, oburzał się i histeryzował. Po co? Po to, żeby Wojewoda unieważnił bubla, który stworzyli jego ludzie? Trzeba to powiedzieć głośno: z powodu niekompetencji osób przygotowujących dla Zygmunta Frankiewicza uchwałę, wprowadzenie systemu płatnego parkowania może się znacznie opóźnić. Zamiast gardłować przed mikrofonami, wystarczyło rzetelnie przygotować projekt, który zgodnie z tym co głoszono, był tak ważny.
Coś jednak w tym wszystkim nie funkcjonuje – od mówienia że ma się świetnych fachowców, fachowców nie przybędzie.
Dariusz Jezierski

Zygmunt Frankiewicz zarządza, PRUiM kombinuje, Rada Miejska klepie, a Gliwice… tracą

PRUiM. Licząca około 180 pracowników spółka zmienia się nagle w 3 spółki, jeden zarząd i jedna rada nadzorcza również ulegają potrojeniu. Jednocześnie część majątku i działalności dostaje się w ręce prywatnej firmy. W tym samym czasie zarobki prezesów rosną do niebotycznego poziomu. Rada Miejska swoimi decyzjami zwiększa wartość tego biznesu. Co ma z tego miasto? Odpowiedź jest brutalnie prosta. Straty.
 
Na łamach Info-Postera wielokrotnie już pisaliśmy o Przedsiębiorstwie Remontów Ulic i Mostów, jego spółkach córkach, radach nadzorczych oraz bajecznych zarobkach zarządu: http://info-poster.eu/list-do-wojewody-slaskiego/, http://info-poster.eu/interesy-prezesow-pruim/.
Dla każdego, kto śledzi te informacje musi już być jasne, że w przypadku tej spółki mamy do czynienia z niezwykle funkcjonalnym sposobem sprawowania pełnej kontroli nad majątkiem gminy. O tym komu i w jaki sposób może ona służyć, napiszę innym razem. Dziś natomiast spróbuję udowodnić, że sytuacja ta z całą pewnością nie opłaca się miastu. Otóż, jak się okazuje, poprzez różnego rodzaju operacje i własnościowe przekształcenia w PRUiM lub z jego udziałem, Gliwice realnie tracą, a poza kontrolę Gminy wyprowadzane są składniki mienia komunalnego. Dzieje się to wbrew pozorom w bardzo czytelny sposób.
Najbardziej czytelnym wskaźnikiem jest wynik finansowy spółki za okresy 2010/2011 i 2011/2012. W tym pierwszym wyniósł on ponad 3 miliony złotych a w drugim nieco ponad 1 100 000 zł. Jak ma się to do podstawowego zadania spółki prawa handlowego, jaką jest… zwiększanie zysku? Trudno oprzeć się wrażeniu, że na wszystkich przekształceniach spółki najlepszy interes zrobili Henryk Małysz i Marek Sanecznik. Pozwoliło im to zwiększyć własne zarobki tak dalece, że obaj zarabiają ponad 700 000 zł rocznie!
Opisana wyżej sytuacja jest bulwersująca, zważywszy, że Henryk Małysz pobiera dodatkowe wynagrodzenia de facto za obowiązki, jakie wykonuje na stanowisku prezesa całej spółki PRUiM. Warto również przypomnieć, że Małysz zasiadając przez 5 miesięcy w radach nadzorczych PRUiM-BET i PRUiM-MOSTY złamał art. 4 ust. 1 ustawy o wynagradzaniu osób kierujących niektórymi podmiotami prawnymi (Dz.U.2000.26.306). W tym samym czasie zasiadał również w radzie nadzorczej Silesia Asfalty Sp. zoo, łamiąc również zapisy artykułu 4 z zastrzeżeniem artykułu 6 ustawy o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne (Dz.U.1997.106.679).
I teraz dotarliśmy do sprawy, która jest szczególnie zastanawiająca w kontekście tematu artykułu. Spółka Silesia Asfalty jest bowiem spółką PRUiM (49% udziałów) oraz prywatnego podmiotu EUROVIA SA (51% udziałów). Dodać trzeba, że w dużym uproszczeniu mówimy tu o wytwórni asfaltu, a zatem surowca strategicznego, jeśli chodzi o planowane w najbliższym czasie i w przyszłości inwestycje drogowe w Gliwicach i w okolicy. Oczywiste jest, że posiadanie takiego zaplecza na wielkim terenie budowy jakim stał się Śląsk jeśli chodzi o drogi, znacznie ułatwia konkurencję na rynku, czego dowodem jest wygrany ostatnio przez EUROVIĘ przetarg na budowę ostatniego odcinka DTŚ. Wypada, a nawet trzeba postawić pytanie, czy rzeczywiście w interesie miasta było oddanie znacznej części majątku i najbardziej dochodowej część produkcji w ręce tej firmy, a nie występowanie w roli samodzielnego dostawcy asfaltu i kruszyw? Podkreślić należy, że PRUiM już wcześniej dysponował nowoczesnymi liniami produkcyjnymi, a dodatkowo funkcjonowała spółka ze szwedzkim NCC pod nazwą Asfalt Śląski, która miała znakomite notowania i jeszcze lepsze rokowania. Nawiasem mówiąc tu pojawiają się kolejne pytania: W jaki sposób rozliczono udziały PRUiM w tej spółce? Co stało się z udziałami, które pośrednio spółka posiadała w spółce Asfalt Śląski WPRINŻ? Mamy tu do czynienia z transferem środków produkcji i sił wytwórczych do innego prywatnego podmiotu z obcym kapitałem (Asfalt Polski). Uważni Czytelnicy już zapewne widzą, że urywają się pewne tropy i bardzo trudno prześledzić „losy” publicznego majątku, który wpada niczym w czarną dziurę w gąszcz tworzonych na potęgę ekonomicznych i prawnych powiązań. Postaramy się podążyć tropem naszych publicznych pieniędzy także w tym przypadku.
Teraz jednak wróćmy do Silesia Asfalty. Jeśli chcielibyśmy wskazać oczywistych beneficjentów wejścia PRUiM w spółkę to… oczywiście, są nimi Małysz i Sanecznik! Pierwszy zasiada w radzie nadzorczej z uposażeniem rocznym ponad 100 tysięcy złotych, drugi jest jej wiceprezesem, pobierając dodatkowo wynagrodzenie na kierowniczym stanowisku w zakładzie, działającym w tej samej branży i stanowiącym integralną część EUROVII! (w sposób ewidentny narusza art. 4 pkt 2 ustawy o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne (Dz.U.1997.106.679)). Z tych dwóch tytułów człowiek będący jednocześnie prezesem PRUiM-BET „wyciągnął” ponad 218 tysięcy złotych w 2011 roku! Naprawdę nikogo to nie dziwi? Naprawdę wszystkim wystarczy naiwna wiara, że osoby zarabiające na powiązaniach z prywatnym podmiotem w tej samej branży więcej niż w spółce komunalnej, naprawdę na pierwszym miejscu stawiają interes publiczny? Nawet jeśli tak jest, gdzie jest tego gwarancja? Bo wyniki finansowe spółki zdają się tego nie potwierdzać.
Na koniec rzecz najważniejsza. W BIP Urzędu Miejskiego w wykazie spółek z większościowym udziałem miasta (http://bip.gliwice.eu/strona;10439) widnieją wprawdzie spółki córki PRUiM, ale… bez danych co do udziałów i ich wartości. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że są to samodzielne podmioty utworzone przez samodzielną w świetle prawa spółkę prawa handlowego. Oczywiście, ale zważywszy na personalne powiązania, wręcz prawdziwą siatkę zaufanych osób, należy zapytać, jaki interes ma w tym miasto i kto go pilnuje? Przecież za utworzeniem takich spółek idzie kapitał i konkretny majątek. W zasadzie to wręcz wypływa…
Szczególnie rażąco wygląda to jednak w przypadku Silesia Asfalty Sp. zoo. Otóż ta spółka nie widnieje niestety w wykazie spółek, w których miasto posiada udziały lub akcje (http://bip.gliwice.eu/strona;10438). Napiszę to wprost: spółka zajmująca się wybitnie dochodową, a dla Eurovii wręcz strategiczną produkcją, w której komunalna spółka PRUiM ma 49% udziałów nie znajduje się w wykazie majątku gminy! Jest zatem „prywatną” inicjatywą PRUiM? Cóż, pomijając nazewnictwo, tak to właśnie wygląda. W świetle obowiązującego prawa niby wszystko jest ok, a Gliwice straciły sporą część majątku. Jaki ma w tym interes miasto, jaki jego mieszkańcy? A może jakiś bliżej nieznany interes ma w tym odpowiedzialny za zarządzanie majątkiem miasta Zygmunt Frankiewicz? To znowu temat na inny artykuł.
Co na to wszystko Rada Miejska i jej Komisja rewizyjna? Powszechnie panujący mit głosi, że niewiele w tej sprawie może zrobić. Tymczasem jest najwyraźniej wykorzystywana do legalizowania wyprowadzania gminnego majątku. Czy można to zmienić? Jak najbardziej, ale o tym w kolejnym artykule.
Dariusz Jezierski

poniedziałek, 21 stycznia 2013

E-mail w sprawie Państwa B. z Królowej Bony

Opublikowany przez Info-Poster tekst na temat dramatycznej sytuacji Państwa Marii i Tadeusza z rodziną (http://info-poster.eu/rodzinna-tragedia-w-miescie-sukcesu/) bardzo poruszył wielu czytelników. Wciąż czekamy na Wasze pomysły. Teraz natomiast publikujemy e-mail, który dotarł do Redakcji:
„Mieszkam w pobliżu mieszkania tej biednej rodziny. Jedno z rodzeństwa uczęszczało z jednym z dzieci Państwa B. do szkoły, więc kiedyś kontakt był dobry. Z tego co jest mi wiadome, sprawa Państwa B. jest wyżej pogmatwana, tzn. budynku nie oddała z własnej woli Gmina (jak w przypadku szkoły specjalnej na Ziemowita). Pan Tadeusz był woźnym/dozorcą budynku i mieszkanie służbowe przysługiwało mu z urzędu. Gdy Siostry otrzymał budynek, to przez pewien czas nadal wynajmowały pomieszczenia i między innymi podpisały umowę najmu z Państwem B. Problem zaczął się, gdy Siostry podpisały umowę z tą firmą (Radan – przyp. red.).
 
sos1
 

 Teraz wracamy do Urzędu. Co mogła zrobić w tym wypadku urzędniczka, do której wnioski przychodzą. Otóż nic… Jak pisał zastępca prezydenta (Adam Neumann – przyp. red.) lokal zastępczy dostają ci, których budynki są własnością Gminy. Może inaczej, przyznanie jakiegoś lokalu dla córek Państwa B. (w końcu mieli mały dochód i mogli się starać) to chyba lokal socjalny jest. Więc urzędniczka ich wnioski podawała dalej za każdym razem w pierwszym rzucie, ale zostawały odrzucone. Czemu? To proste, po weryfikacji wniosku o mieszkanie idzie to do komisji która przyznaje punkty. Kto ma pierwszeństwo? Dzieci z domu dziecka, potem osoby upośledzone, potem biedni itp. Pan Tadeusz starać się nie może, chociaż miałby wiele punktów (renta + niemajętny), gdyż wynajmuje to lokum.
Dodatkowo, od 2 lat ilość mieszkań jest już w ogóle ograniczona, gdyż rozpaczliwie poszukuje się mieszkań zastępczych dla tych, których trzeba eksmitować przez budowę DTŚ.
W świetle obowiązującego prawa, mieszkanie mają zapewnić Siostry, na tych samych warunkach i podobny metraż. Umowa powinna być na czas nieograniczony. Zmiana prawa od strony Gminy odpada. Wiadomo, Gmina (Państwo) powinna chronić obywateli, ale w takim przypadku gdyby każdy prywatny posiadacz, dajmy na to kamienicy, chciał eksmitować lokatorów, to zamiast niego lokale zapewniałaby Gmina i w efekcie kolejka na mieszkanie wydłużyłaby się z 5 lat do 20.
Co do TBS, tam pracuje znajoma. Faktycznie jest kpiną pisać, by tak biedna rodzinna złożyła wniosek! Szczególnie, że ponownie wnioski są oceniane wg punktów, a punkty przyznawane są wg wysokości dochodów i wysokości złożonej partycypacji. Znajoma mówiła, że teraz jak się nie wpłaci 30% + wartość mieszkania od ręki, nie ma szans na przyznanie. W przypadku 30 metrowej kawalerki jest to jakieś 20 tyś złotych.Tak więc realnie, jedyna szansa na pomoc tej rodzinie to wymuszenie zmiany decyzji u Siostr albo jakaś pomoc, może zbiórka, by wykupić mieszkanie w TBS…”
Nazwisko Autora do wiadomości Redakcji

niedziela, 20 stycznia 2013

Rodzinna tragedia w mieście sukcesu

Intro
Panią Marię i jej męża, Tadeusza, spotkałem tak jak było zaplanowane, u zajmującej się od wielu lat sprawami rodziny mecenas Ewy Bojarskiej. Pani Maria to niezwykle kontaktowa, sympatyczna kobieta, u której przez jej autentyczność, ogromne wrażenie robią smutne oczy. Bo też jeśli życie jej czegoś nie poskąpiło, to na pewno trosk. Zaczęła się rozmowa, podczas której usłyszałem historię nie pozostawiającą obojętnym normalnego słuchacza. Oburzenie, bunt, niezgoda na taką sytuację – to wszystko przewalało się przeze mnie jeszcze długo po tym spotkaniu. Dość powiedzieć, że musziało minąć 5 dni, abym był w stanie zasiąść do tego artykułu i zachować choć trochę bezstronności. Ale uprzedzam, tylko trochę, bo z całym przekonaniem występuję po stronie Pani Marii i jej rodziny. Dziennikarz pozostaje obywatelem, a obywatel nie może w tej sprawie pozostać obojętny. Przeczytajcie Państwo historię Marii i Tadeusza, sumiennych obyawateli i pracowników, rodziców szóstki dzieci, którym przyszło się zmagać z rzeczywistością kreowaną przez bezduszne instytucje i ich władze do samorządowych włącznie. Przeczytajcie o ludzkiej rozpaczy i walce o ludzką godność w Gliwicach, mieście sukcesu…
 
Bohaterzy naszych czasów
Ona, Maria, pracuje do dnia dzisiejszego, jako sprzątaczka w kolejnych szkołach. Pracuje od 1991 roku. Jej mąż, Tadeusz, w szkole mieszczącej się przy ul. Królowej Bony 13 był palaczem. Ciężkie, często niedostrzegane prace, bez których żadna szkoła funkcjonować by nie mogła. Warto w tym miejscu wspomnieć słów kilka o samym budynku. Jest piękny – mówi to każdy, kto go zobaczy. przed wojną był siedzibą sióstr, które prowadziły tu szkołę z internatem. Tętnił życiem. Wiele osób nie ma wątpliwości – „za Polski, zrobiono z niego stajnię”. Oczywiście budynek stał się po wojnie własnością Skarbu Państwa i został następnie przekazany Gminie. Mieściły się w nim Pedagogiczne Studium Techniczne i Studium Nauczycielskie. Później szkoły zostały przeniesione – jedna na Hutniczą, druga do Nowych Gliwic (Bojkowska). Warto już w tym miejscu podkreślić, że w budynku było realizowane jedno z podstawowych zadań własnych gminy, jakim jest oświata. Maria i Tadeusz pracowali w szkole, zatem otrzymali przydział na mieszkanie służbowe. Standard praktycznie żaden – 56 mkw. i 2 pokoje. To niewiele, kiedy mówimy o 8 osobowej rodzinie. Oboje doceniali jednak to, co mają. Ciężko pracowali zawodowo i chyba jeszcze ciężej w domu, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że wychowanie na dobrych ludzi i obywateli 6 dzieci, to ciężka praca. Ich życie toczyło się tak, jak większości z nas, pośród wielu trudów, ale i codziennych „zwykłych” radości. Tak było do chwili, w której rodzinie B. zdarzyła się katastrofa…
 
Siostry, znaczy problem
Na początku nic jej nie zapowiadało, mimo że w 2001 roku Gmina przekazała budynek Siostrom Szkolnym de Notre Damme w ramach rekompensaty za utracone dobra. Siostry Szkolne miały swoje plany w stosunku do budynku i choć nie były one bynajmniej związane z edukacją nie sposób podważyć ich prawa do dowolnego dysponowania nieruchomością. Miałaby ona stać się apartamentowcem, a inwestorem ma być firma RADAN Tadeusza Wesołowskiego. Poniżej prezentujemy wizualizacje przyszłego budynku autorstwa Wojciecha Wojciechowskiego.
 
ap1


ap2
 
 
Cały problem w tym, że Siostry zawarły z Radanem umowę przedwstępną, w której między innymi umieszczony jest warunek firmy, że lokal ma być opróżniony. opróżnić jednak się nie da – nikt nie spodziewał się, że spracowana pani Maria wraz ze swoją rodziną będą tak nieustępliwi w walce o swoje prawa. Przerażające jest, że przyszło im przede wszystkim walczyć z Państwem, dla którego pracowali przez lata, któremu wychowali 6 obywateli i którego podstawowym obowiązkiem jest dbanie o swoich obywateli. Być może największym pechem Państwa B. jest to, że przyszło im żyć w miejscu, w którym mamy do czynienia z władzą mającą sobie najwyraźniej za nic mieszkańców, których z perspektywy zajmowanych urzędów nawet trudno dostrzec…
 
Co na to prawo?
Że prawo jest po stronie pani Marii trudno wątpić, skoro już dwie sprawy sądowe zakończyły się przegraną Sióstr. Dlaczego? Jak poinformowała w swoim piśmie przełożona prowincjalna Elżbieta Grabowy „w naszej ocenie prawną odpowiedzialność za obecny stan rzeczy ponosi Urząd Marszałkowski Województwa Śląskiego, który w 2004 roku zobowiązał się do przekazania na rzecz Zgromadzenia budynku przy ul. Królowej Bony 13 bez jakichkolwiek osób trzecich. Z obowiązku tego się nie wywiązał, mimo licznych interwencji tak Zgromadzenia, jak i Pani Marii B.”
To bardzo ważne słowa, do których jeszcze przyjdzie nam wrócić. Teraz jednak pora napisać, w jaki sposób przez wiele ostatnich lat usiłowano złamać godny podziwu opór Państwa B. Otóż w 2005 roku doszło do pierwszej próby eksmisji, a w 2009 do drugiej. Wiele o zasadności podejmowanych środków mówi postawa gliwickiej Policji, która podczas próby wejścia do mieszkania, do której doszło za sprawą pełnomocnika Sióstr mecenasa Wojciecha Knuttera, odmówiła udziału w czynnościach. Jak się okazało okoliczności tej sprawy były co najmniej wątpliwe, a funkcjonariusze nie dopatrzyli się znamion uzasadniających ich interwencję. Wypada w tym miejscu pogratulować policjantom nie tyle służbowej, co przede wszystkim ludzkiej postawy. Co było potem? Pan mecenas (!) de facto włamał się do mieszkania, otworzywszy przemocą drzwi. Na szczęście wrócili od teściów pani Maria i pan Tadeusz. Obie próby eksmisji spełzły na niczym bo Sąd uznał roszczenia lokatorów mieszkania i dopatrzył się w całej sprawie oczywistego łamania ustawy o ochronie lokatorów.
 
Oblężeni we własnym domu
Sytuację trwającą od kilku lat można określić dosłownie stanem oblężenia. Bo jak inaczej, skoro z jednej strony bez przerwy trwa „szturm prawny”, a z drugiej w lokalu odcięto ogrzewanie (w 2004 roku) i wodę (w 2009). W tych warunkach Państwo B wraz z trójką zameldowanych z nimi dzieci w najtrudniejszych okresach tułają się, pomieszkując kątem u ludzi, którzy mają coś o co najwyraźniej coraz trudniej – serce. Nie są bezczynni. Od lat trwa ich, wspierana przez mecenas Bojarską, batalia o normalność, o zapewnienie im przysługującego im zgodnie z prawem lokalu zastępczego. Fakt przekazania przez Gminę i Urząd Marszałkowski budynku wraz z zamieszkującą go ZGODNIE Z PRAWEM rodziną jest przejawem urzędniczej bezduszności, ale jest również zachowaniem prawnie niedopuszczalnym. W międzyczasie Pani Maria kierowała dziesiątki pism do różnych osób i instytucji, w tym do Premiera Donalda Tuska i do Rzecznika Praw Obywatelskich. rzecz jasna zwracała się również do Sióstr, Urzędu Marszałkowskiego, władz Gliwic. Bez rezultatu.
Oczywiście pozory są zachowane. Oto np. Siostry zakupiły mieszkanie własnościowe na Gwardii Ludowej i zaproponowały wynajęcie go rodzinie Pani Marii na… 3 lata. Nie gwarantują niczego, a rodzina będzie musiała przy tym wnosić opłaty na poziomie spółdzielni, na które zwyczajnie jej nie stać. A co potem, po 3 latach? „Pod most” – pani Maria nie ma wątpliwości.
 
Przyszedł list z Magistratu
W kontekście tego wszystkiego jako przejaw skrajnego cynizmu można odczytać pismo zastępcy prezydenta miasta Adama Neumanna, w którym czytamy:
Zgodnie z §6 cytowanej Uchwały (RM Nr XXII/723/2009) Miasto zapewnia wynajęcie lokalu zamiennego lokatorom mieszkającym w lokalach wchodzących w skład mieszkaniowego zasobu Miasta Gliwice. Wyjaśniam, że budynek, w którym obecnie Pani zamieszkuje, nie jest własnością Gminy Gliwice, w związku z czym Gmina nie ma obowiązku wskazania ewentualnego lokalu zamiennego oraz nie może ingerować w sytuację prawną tej nieruchomości. Udzielenie Pani pomocy nie może wykraczać poza obowiązujące przepisy prawa miejscowego.
A kolejny fragment ukaże już nie tylko cynizm i bezduszność, ale wręcz społeczną znieczulicę ludzi, którzy zajmują najważniejsze funkcje w gliwickim samorządzie. Oderwany od rzeczywistości zastępca prezydenta radzi bowiem Pani Marii co następuje: „Dodatkowo informuję, że poza ubieganiem się o wynajęcie lokalu socjalnego lub tzw. docelowego, istnieje możliwość starania się o najem, poprzez branie udziału w przetargach na wysokość stawki czynszu wolnego za wynajem lokali mieszkalnych, ogłaszanych przez ZBM TBS”.
Tą iście ojcowską radą kończy się pismo Adama Neumanna. Wygląda to na drwinę. W tym miejscu wypada bowiem zapytać go, czy zdaje sobie sprawę ile może zarobić osoba pracująca jako sprzątaczka w szkole? W tym miejscu muszę już podać informację, którą pani Maria nie lubi epatować – pan Tadeusz jest bardzo chory. Obecnie jest na rencie inwalidzkiej. Katem jego życia okazała się być dna moczanowa w skrajnej, rzadkiej postaci. Ciało Pana Tadeusza pokryte jest podskórnymi, bardzo bolesnymi guzami, ma zniekształcone pokryte guzami stawy, powykręcane palce. Ból jest wszechogarniający, chwilami nie dający mu wysiedzieć w miejscu. Największym jego wrogiem jest chłód (!). Nie może rzecz jasna pracować. Jedna z córek p. Marii ma wadę serca. Takiej rodzinie Adam Neumann radzi stanąć do przetargu na stawkę czynszową w TBS. To haniebne.
W międzyczasie była również próba zainteresowania sytuacją Rady Miejskiej. Trzeba przyznać, że radny Jarosław Wypych doprowadził do spotkania z biskupem diecezji gliwickiej Janem Kopcem. Biskup rozumie sytuację, ale podjąć się mógł tylko próby wpłynięcia na Siostry. Nie jest bowiem ich zwierzchnikiem.
 
Zapytajmy razem
Jeśli chodzi o ocenę całej sytuacji, przypomnijmy ciągnącej się już ponad 10 lat, nie ma wątpliwości mecenas Ewa Bojarska. „Ta sprawa jest probierzem tego, czy Gmina dba o interes obywateli, czy też wyłącznie o jakieś swoje, bliżej nieznane interesy.” Bojarska zna sprawę od początku. Pani Maria nie ma wątpliwości, że gdyby nie ona nie wiadomo co z nimi byłoby teraz.
Ja pozwolę sobie jednak na dalej idące wnioski i postawienie oczywistych pytań:
 
1. Jak można ocenić Państwo, Samorząd, Gminę, które w takiej NIEZAWINIONEJ przez obywatela sytuacji wykazuje się całkowitym, wyrażanym wypowiedziami jego prominentnych przedstawicieli, cynizmem i które uważa, że stwierdzenie „Gmina nie ma obowiązku wskazania ewentualnego lokalu zamiennego” daje mu alibi dla bezczynności? Tu nie sposób nie przypomnieć, że Gmina ma jeden nadrzędny obowiązek dbania o mieszkańców, którzy ją tworzą. Tak, Panie Neumann, Pani Maria i jej rodzina współtworzą wspólnotę, która zapewnia Panu i kolegom godziwy zarobek. Gmina zatem ma, tu przydałby się epitet określający jaki obowiązek, zadbać o interesy Pani Marii i jej rodziny i żadna uchwała Rady Miejskiej nie ma tu nic do rzeczy.
 
2. Dlaczego, skoro przełożona prowincjalna przyznała, że prawnie zawinił Urząd Marszałkowski, Siostry występują sądownie przeciwko osobie, która jest w tym wszystkim rzeczywistą ofiarą, a jej i jej rodziny losem zwyczajnie się kupczy? Bo wydawało się, że tak będzie łatwiej?
 
3. Czy Rada Miejska raczy się zainteresować sprawą mieszkanki, która jest wręcz ekstremalna i więcej niż poruszająca? Może nawet Rada zechce zmienić uchwałę, na którą tak cynicznie powołał się Adam Neumann i zmienić zapisy tak, aby pozwoliły chronić nie tylko mieszkańca „zasobu mieszkaniowego gminy”, ale po prostu obywatela miasta, który NIE ZE SWOJEJ WINY, a wręcz z winy Państwa, na które łoży i dla którego pracuje, znalazł się w podobnej sytuacji.
 
4. Jak to możliwe, żeby cztery uczestniczące w sprawie potężne podmioty: Gmina Gliwice, Urząd Marszałkowski, Kościół i RADAN nie potrafiły rozwiązać tego problemu odsyłając coraz bardziej zrozpaczoną kobietę od Annasza do Kajfasza (szczególnie Kościół, Siostry powinny wiedzieć co oznacza ten związek frazeologiczny)? Przecież to, żeby Pani Maria z rodziną opuścili lokal leży w interesie wszystkich.
 
5. Może znakomity prezydent miasta sukcesu Zygmunt Frankiewicz wejrzy łaskawym okiem ze swojego „podium” i zamiast tworzenia fikcyjnych „polityk prorodzinnych” zechce zająć się sprawą mieszkanki, która nie dość, że sama płaci od lat podatki, to jeszcze wychowała miastu szóstkę podatników? Panie Zygmuncie Frankiewiczu, Gliwice nie stoją tylko gazelami, gepardami, lwami i pana znakomitymi menadżerami. W pana Gliwicach dzieje się krzywda 8 obywatelom. Całkowicie niezezasłużona i sprokurowana przez instytucje.
 
6. Może Kościół w osobach swoich przedstawicieli zrozumie wreszcie, że ostatni splot niekorzystnych wizerunkowo biznesowych pociągnięć naprawdę mu nie służy i sięgnie po skuteczną mediację w tej sprawie? Idea ubóstwa, którą raczy tak konsekwentnie głosić nie może dotyczyć tylko jego owieczek, a już na pewno jako instytucja nie powinien przyczyniać się do tego, aby je w tym ubóstwie utwierdzać.
 
7. Szanowni gliwiczanie, kiedy sięgniecie po środki, które macie i zmusicie ludzi, od których zależą takie sprawy do działania? Zastępca Prezydenta oświadcza, że „gmina nie ma obowiązku”. Miasto oświadczało to również po katastrofie domu na Słowackiego. Jak długo jeszcze będziecie brać za dobrą monetę takie cyniczne i NIEPRAWDZIWE wypowiedzi? Czy naprawdę jako alibi w obliczu naszego milczenia i obojętności na los współmieszkańców, którym dzieje się źle, wystarczy nam medialna, publiczna zbiórka na WOŚP?
 
Oczekuję pomysłów, jak pomóc Pani Marii i jej Rodzinie. Oczekuję presji na władzę. Oczekuję reakcji Rady Miejskiej – może tu chociaż pokaże, że potrafi cokolwiek. Oczekuję reakcji artystów, pisarzy, przyjaciół i ludzi obcych. Oczekuję, abyśmy wreszcie zaczęli się uczyć współpracy. Napiszcie na adres; redakcja@info-poster.eu
Nie wiemy, kiedy to my wyciągniemy ręce po pomoc.
 
Zakończenie…
…będzie wiele mówiące. Słowa Zygmunta Frankiewicza z ostatniej sesji Rady Miejskiej: „Nie ma już w Gliwicach tak silnego głodu mieszkaniowego, do jakiego byliśmy przyzwyczajeni”. Nie wymagają w kontekście tej historii komentarza…
Dariusz Jezierski

sobota, 19 stycznia 2013

Czy radny Szymanowski pytał retorycznie?

Podczas dyskusji przed głosowaniem w sprawie budżetu w pewnym momencie radny Janusz Szymanowski zadał skarbnikowi Ryszardowi Reszke dwa pytania. Jedno dotyczyło pozycji w budżecie, która jak się okazało widniała w dokumentach nieaktualnych, a w poprawionych i poddanych pod głosowanie już nie. Nie wiem tego, czy Janusz Szymanowski się pomylił, czy też radni nie otrzymali dokumentów właściwych, ale z całą pewnością warto to wyjaśnić. Mnie jednak w tej chwili interesuje drugie pytanie Szymanowskiego. To, które padło i… zostało zapomniane zarówno przez pytającego jak i odpowiadającego. Radny zapytał bowiem, czy Regionalna Izba Obrachunkowa wydając pozytywną opinię na temat budżetu znała treść pisma Marszałka, wypowiadającego umowę w sprawie Podium. Tak, tego samego, które Frankiewicz do samego końca ukrywał przed radnymi, co w żaden sposób nie mieści się w regułach demokracji, rozumianej nie jako bajka dla naiwnych (http://info-poster.eu/sensacja-z-ostatniej-chwili-zygmunt-frankiewicz-zatail-informacje/). Moim zdaniem prawie pewne jest, że RIO również nie znała treści pisma, a zatem jej decyzja jest co najmniej dyskusyjna.
 
SZYMANOWSKI-JANUSZ

Niestety, nie poznaliśmy odpowiedzi na to z całą pewnością ciekawsze z pytań. Wywiązała się dyskusja w sprawie ustalenia właściwego dokumentu w związku z pierwszym pytaniem, radny poczuł się z całą pewnością nieswojo (choć wcześniej plątał się bardzo Skarbnik), potem była przerwa, a potem… radny zapomniał, że nie uzyskał odpowiedzi (http://bip.gliwice.eu/strona;120,586,999999999999 – 01.28,00). A szkoda, bo to było bardzo ważne pytanie. Gdyby odpowiedź brzmiała „nie wiedziała” – byłby w moim mniemaniu dostateczny powód, aby głosowanie przełożyć do kolejnej sesji. A gdyby padła odpowiedź „wiedziała”, mimo głosowania nad budżetem, nazajutrz po sesji powinno paść mocne „sprawdzam” i należałoby skonsultować się z RIO. Jak myślicie, jaka byłaby odpowiedź?
Mleko rozlane. Pozostaje tylko poprosić: Szanowni Radni, nieczęsto zadajecie trudne pytania, ale jeśli już się tak zdarzy, dopilnujcie aby Wam odpowiadano…
Dariusz Jezierski

Wojewoda upomina Radę Miejską, a mieszkańcy się przypominają

Profesor Marek Berezowski przekazał do redakcji kolejne pismo od Wojewody Śląskiego, stwierdzające naruszenie przez Radę Miejską w Gliwicach obowiązującego prawa. Chodzi o niewłaściwe potraktowanie skargi prof. Berezowskiego.
 

Oto treść pisma:
 
Przy okazji warto również przypomnieć Radzie Miejskiej o złożonej na ręce PRM Zbigniewa Wygody petycji, podpisanej przez ponad 150 mieszkańców, dotyczącej patologii w gliwickich spółkach komunalnych.
 
Warto pamiętać, że jeśli krytykuje się Zygmunta Frankiewicza za brak dialogu z mieszkańcami, warto zadbać o to, aby samemu nie powielać tych nagannych schematów. Mieszkańcy oczekują należnego im szacunku i poważnego potraktowania złożonej zgodnie z prawem i w należyty sposób petycji. Czekamy na odpowiedź…
 
Dariusz Jezierski

Teatr ja widzę ogromny, czyli o Radzie Miejskiej


Przykro to stwierdzić, ale stwierdzę. 17 stycznia 2013 roku przestałem wierzyć w to, że Rada Miejska tej kadencji jest liczącą się w mieście siłą. Mógłbym to długo uzasadniać, ale w tym tekście nie będzie miejsca na stylistyczne popisy. Przytoczę zatem konkretne argumenty.

Rada miejska nie wykonuje swoich funkcji kontrolnych. Mając podane na tacy coraz to kolejne przykłady rażącego łamania prawa i tworzenia wadliwych w sensie prawnym konstrukcji z udziałem miasta, nie jest w stanie nie tylko właściwie zareagować, ale, o czym co rusz się przekonuję, wciąż nie do końca rozumie o czym mowa. Aby nie być gołosłownym chodzi mi o: wadliwe ukonstytuowanie rad nadzorczych w spółkach, złamanie ustawy „kominowej” przez zastępcę prezydenta miasta w sposób dramatyczny wręcz podważające byt prawny spółki Piast Gliwice SA (a być może również PWiK), skandaliczne zarządzanie majątkiem gminy w spółce PRUiM SA wraz ze złamaniem dwóch ustaw przez jej prezesa Henryka Małysza, konieczne do wyjaśnienia relacje tej spółki z prywatną EUROVIA SA, łamiące obowiązujące prawo zapisy w statucie PRUiM, fakt nieuprawnionego (bo bez właściwego ukonstytuowania) zasiadania Zygmunta Frankiewicza w radzie nadzorczej KSSE, w której to sytuacji zawiniła także Rada Miejska i co najmniej kilka innych, prezentowanych przez Info-Poster kwestii.
 
Rada Miejska usypia społeczeństwo Gliwic. I nie chodzi mi bynajmniej o to, że najczęściej słyszaną wypowiedzią radnych jest „nie da się”, bo czasem rzeczywiście się nie da. Chodzi o to, że w momencie, w którym ktokolwiek odkrywa (zastępując w tym radnych, którzy wszak między innymi dla sprawowania funkcji kontrolnej do rady weszli) patologie, czy wręcz przestępstwa w takim wymiarze, naturalną koleją rzeczy myśląca i zaangażowana część mieszkańców przygląda się temu co będzie dalej. Co jest dalej, widzimy. Bierność Rady pozwala nie tylko na stopniowe naprawianie tego co naprawić się da (to akurat jest dobre), ale na rozmycie się konkretnych zarzutów, ich zbagatelizowanie i przyzwolenie na to, żeby osoby je formułujące były najpierw w sposób niewybredny atakowanie, obrażane i ośmieszane, a potem – jakże „politycznie” – niedostrzegane. Pozostawienia samym sobie waszych naturalnych sojuszników w pełnieniu funkcji trudno będzie wam wybaczyć, Państwo Radni.
 
Rada Miejska zachowuje się pasywnie w najważniejszych momentach. Trudno bowiem inaczej określić fakt idącego w tygodnie krzesania ognia jeśli chodzi o uchwałę budżetową. Budżet zawsze jest elementem szczególnym w kalendarzu politycznym. Ten był szczególnym w perspektywie kilkudziesięciu lat. Tymczasem zamiast wzięcia na siebie odpowiedzialności (ale kreatywnego wzięcia, bo odpowiedzialni za to co się stało już i tak radni będą), mieliśmy rozłożony na kilka aktów kiepskiej jakości spektakl z ostatecznym rozwiązaniem, które najwyraźniej wszystkim pasowało. Są tu nawet elementy antyczne – kozioł ofiarny Goliszewski, to miała być zdaniem części radnych mała cena za… ALIBI. Źle wam jednak wyszedł ten rachunek – konsekwencje polityczne tego co się stało będą większe niż sądzicie. To jednak śpiew przyszłości. Teraz zrecenzujmy kiepski spektakl, który widzieliśmy.
 
Najpierw było intro – grudniowe przepychanki sesyjne i stworzenie wrażenia, że oto historia zatrzymała bieg. Radni najwyraźniej przygotowują się do jakiegoś zaskakującego mocnego rozstrzygnięcia. Na coś wyraźnie czekają, bo przecież skoro odwlekają podjęcie decyzji do nowego roku, to tak musi być. Padają sugestie, że chodzi o coś o wymiarze prawie antycznego fatum – o Decyzję Marszałka.
 
Potem był czas Wielkiej Tajemnicy. Za kulisami wydarzeń trwały dyskusje, debaty, analizy – tak przynajmniej sądziliśmy, gdyż co jakiś czas pojawiała się taka czy inna pogłoska czy sugestia. To tak jakby Chór budował napięcie. Powracał argument „czekania na decyzję M.”.
 
Przyszedł styczeń, publiczność po przerwie znowu zaczęła uważnie się przyglądać, a radnym co rusz to zaczęły wyciekać jakieś informacje. Tak jak ta o absencji radnego Goliszewskiego, o której Info-Poster wyraźnie za wcześnie poinformował. Nie zapomnę długo kompletnie zaskoczonych rozmówców, do których dzwoniłem: „skąd to wiesz?”. Cóż, wiedziałem… Powstaje pytanie, dlaczego nikt się na tę absencję i prezydencką manipulację nie oburzał, ale tak prawdziwie. Dlaczego nie wyartykułowano na piśmie protestu, nie zorganizowano konferencji prasowej (tak, właśnie takiej na modłę grudniowej histerii medialnej Frankiewicza i jego radnych)? Odpowiedź jest tak prosta, że aż wolałbym jej nie znać. Bo abstrahując nawet od tego, czy to była ustawka czy nie, wszystkim ta sytuacja pasowała! W razie obecności radnego trudno byłoby to rozegrać z twarzą, wszak opozycja miałaby przewagę. A tymczasem radni PiS mogli naprędce stworzyć maleńką legendę „o groźnym prowizorium, które będąc najgorszą klęską, musi zostać za wszelką cenę uniknięte”. Że to legenda nie w tym miejscu udowadniać. Pytanie jednak, czy naprawdę za wszelką? Także długu na kilkadziesiąt lat? Wyszło im na to, że bardzo taktycznie i „odpowiedzialnie”, z marsowymi minami wstrzymają się od głosu. Efekt – budżet przechodzi w wersji prezydenckiej. I tak miało być od początku, bo jeśli radni PiS wierzyli, że przejdzie ich poprawka (drugie alibi!), to niech czym prędzej wycofają się z polityki a z nas nie robią idiotów.
 
Można mieć wrażenie, że klub PO powinien być zrozpaczony tym obrotem sprawy. W żadnym razie. Póki co, został chcący i niechcący, największym beneficjentem politycznej rejterady PiS. Radni PO mogli spokojnie (nie ponosząc ewentualnej odpowiedzialności za wyrzucenie Podium) zagłosować przeciw uchwale. W najgorszym razie byłby remis, a przecież wiedzieli, że nie będzie. Zachowali sobie zatem wizerunek opozycji, ich największy polityczny przeciwnik (idą wybory!) strzelił sobie w stopę i będzie kulał, a oni rzeczywiście w tej sytuacji nie byli w stanie zablokować uchwały. Czy jednak są bez winy?
Nie są. Czekali na decyzję Marszałka, dowiedzieli się krótko przed sesją, że pismo wypowiadające umowę zostało zatajone. Czy chociaż jednym słowem zareagowali? Wydali oświadczenie? Jeśli nie mogli przekonać kolegów z PiS, dlaczego sami nie podnieśli tego, że zatajono przed nimi ważny element budżetowej układanki? To „dlaczego” można mnożyć. Pozwolę sobie jednak na jedno wielkie „DLACZEGO”? Dlaczego radni obu klubów nie potrafili wykorzystać posiadanej dzięki naszym publikacjom od miesięcy wiedzy i odwrócić sytuacji? Dlaczego w Gliwicach prezydent miasta nie musi tłumaczyć się publicznie z łamania prawa i oszustw? Dlaczego pozwolono mu aby w przededniu sesji budżetowej, od grudnia, rozstawiał Radę Miejską po kątach, ośmieszał i dyskredytował? Dlaczego nie przejęto inicjatywy na kilka miesięcy wcześniej i w efekcie nie wykorzystano należycie okoliczności które zaszły w styczniu? Przepraszam, znowu nie podaję tego wielkiego „dlaczego”.
 
Zatem DLACZEGO RADA MIEJSKA W GLIWICACH JEST NIEUDOLNA?
 
Od razu zaznaczę, że nie pytam o żadnego konkretnego radnego, bo jak się okazuje w gliwickiej gomorze nawet 10 sprawiedliwych nie wystarczyłoby. Pytam o gremium jako całość?
To tylko szkic. Na gorąco. Do tych spraw jeszcze trzeba będzie wrócić. Nie mam wątpliwości w jednej kwestii. Zawiodły opcje polityczne. Jako mieszkańców nie powinno nas interesować przenoszenie „stosunków politycznych” do Rady Miejskiej. W Gliwicach czas na radnych reprezentujących mieszkańców bez politycznego klucza. Potrzebny jest do tego ruch społeczny, którego celem numer jeden będzie wprowadzenie do Rady Miejskiej minimum 5 a optymalnie 10 lub więcej radnych, którzy rzeczywiście zmienią sposób pracy tego gremium. Należy nad tym pracować dosłownie od teraz. Spróbujemy. W efekcie, zapewne już wiosną, zaproponujemy grupę ludzi, którzy będą w stanie udźwignąć odpowiedzialność. Będą oni mieli 1,5 roku abyście ich Państwo poznali. Będą mieli 1,5 roku aby zostać ekspertami od spraw miasta. Inaczej się nie da.
Dariusz Jezierski